czwartek, 12 marca 2015

Przedwyborcza mowa ciała

Mimika, gesty, ubiór i zachowanie niosą często więcej niż słowa. Mowa ciała przesądza o tym, jak ocenią nas inni. To również bardzo skuteczne narzędzie wpływu na ludzi, w tym także na potencjalnych wyborców. A wybory tuż tuż!

Chcesz wiedzieć, widzieć i właściwie interpretować gesty kandydatów na publiczne stanowiska? Przeczytaj. I stań się ekspertem w czytaniu między wierszami :)


Jakie znaczenia ma uroda? Czy kandydat na prezydenta powinien być urodziwy?
Jeśli wierzyć opinii badaczy mowy ciała, że „piękny znaczy mądry i godny zaufania”, to zdecydowanie tak. Niewątpliwie uroda ułatwia kontakty z innymi ludźmi, pomaga też w polityce. Kandydaci na prezydenta wyżsi wzrostem są postrzegani jako bardziej atrakcyjni, to znaczy jako bardziej wiarygodni. Właśnie dlatego kandydaci na prezydentów Stanów Zjednoczonych noszą buty na koturnach czy nawet na obcasach! Tylko raz w historii USA wybory wygrał kandydat niższy od swojego rywala.
Jednak atrakcyjność fizyczna ma dobroczynny wpływ do pewnych granic, skrajności zwykle szkodzą w zrobieniu korzystnego wrażenia na wyborcach.

A ubiór? Czy szata czyni kandydata?
Niewątpliwie tak. Szata kandydata na prezydenta nie tylko informuje, z jakiej grupy społecznej czy zawodowej pochodzi i mówi o jego zamożności, lecz także podpowiada, czy jest godny zaufania. Stąd różnego rodzaju manipulacje, jak choćby celowe dobieranie krawatów z paskami pochylonymi w lewą stronę - symbolizują niezależność, a nie w prawo bo te kojarzone są symbolicznie z pracownikiem niższej rangi.
Wystarczy przyjrzeć się naszym politykom w telewizji, by przekonać się, że żaden z nich nie dopuszcza się takiego krawatowego faux-pas. Dotyczy to także wzorów na krawatach, np. proste kwadraty tworzą wrażenie, że kandydat na prezydenta jest przewidywalny, a kwadraty z wklęsłymi bokami są kojarzone z jego kreatywnością.

Niektórzy kandydaci wyróżniają się z tłumu. Doskonałym przykładem w obecnej kampanii wyborczej na prezydenta jest Janusz Korwin-Mikke, który wyłamuje się ze standardów nosząc muchę. Bywa też tak, że któryś z kandydatów ubiera się zbyt skromnie, np. zakładając brązowy garnitur i krawat czy też występując bez krawata - jak to czyni np. Paweł Kukiz, gdy mówi o fatalnym stanie państwa. Gdyby miał na sobie gustowny garnitur brzmiałby mniej wiarygodnie: „Mówi o biedzie a sam ubrany jak król”.
Jednak z obecnych kandydatów na prezydenta nikt nie zdecydował się na jakieś ekstrawagancje w ubiorze, jak choćby noszenie kapelusza z dużym rondem w stylu Jana Marii Rokity.

Są też kobiety kandydatki i przynajmniej jedna z nich jest niezwykle urodziwą. Ale to nie gwarantuje sukcesu wyborczego. Atrakcyjność człowieka znika po pierwszym wrażeniu, jeśli nie ma on nic interesującego do powiedzenia czy też w ogóle stroni od wyborców.
Przykładem, że uroda nie jest tak ważna na dłuższy czas, jest przypadek obecnie urzędującego prezydenta, który nie wygląda na amanta, ale wciąż cieszy się dużym zaufaniem społecznym. Co więcej, nosi on okulary tworzące barierę. Ale są one dobrze dobrane, twarzowe, sprawiają że wzrok prezydenta jest bardziej przenikliwy, ma większą siłę. Ponadto prezydent potrafi odpowiednio patrzeć, to znaczy unika w chwili mówienia zbyt częstego spoglądania, które jest wywieraniem presji.
Jeśli chodzi o kobiety kandydatki to zalecany jest tzw. profesjonalny wygląd, to znaczy stonowany strój (np. szara lub granatowa garsonka), spięcie włosów i mało ozdób (zamiast dyndających klipsów lub kolczyków, które mają zabarwienie seksualny, małe perełki), innymi słowa klastyczna elegancja. Taki wygląd zwiększa wiarygodność.

Które z zachowań niewerbalnych ma największe znaczenie w tworzeniu pozytywnego wrażenia na potencjalnych wyborcach?
Za pomocą wzroku odbieramy aż 80 procent bodźców z otoczenia. Patrząc z bliskiej odległości wyszkoleni kandydaci na prezydenta kierują wzrok na jednym oku rozmówcy, gdyż doskonale wiedzą, że taka stabilność wywołuje w nim poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Z kolei podczas debat z przeciwnikami często taksują ich wzrokiem z góry na dół lub odwrotnie (tzw. „wzrokiem teściowej”), by zbić ich z tropu.
Niektórzy z polityków zakrapiają sobie oczy atropiną, która powiększa źrenice, by zyskać na atrakcyjności i robić wrażenie zainteresowanego, np. wypowiedziami potencjalnych wyborców.

No i mimika.
Jesteśmy bardzo wyczuleni na twarze polityków. Podświadomie wierzymy, że rysują się nich prawdziwe emocje czy stany psychiczne, które trudno ukryć. Liczymy, że zdradzą ich wyraz oczu czy grymas ust lub jakaś niezgodność między nimi. Bo tu musi występować zgodność. Jej brak od razu zostanie dostrzeżony przez wyborców i wzbudzi w nich niepokój. Żeby utrzymać przejrzystość mimiki, nie należy ukrywać twarzy za zarostem, z tego tez względu niewielu mamy wąsatych czy brodatych polityków. Prezydent Bronisław Komorowski być może z tego powodu zgolił wąsy. Podobnie negatywnie działają ciemne okulary.
Złą praktyką jest tłumienie zachowań mimicznych. Brak miny jest najgorszą z min.

Patrząc na kandydatów u prawie każdego z nich widać, że mają problemy z rękami. To po części wina korzystania z rad nieporadnych specjalistów o kreowania wizerunku lub niewłaściwe ich stosowanie, np. zbyt częste – oderwane od kontekstu – prezentowanie wnętrza dłoni, by zamanifestować, że „mam czyste ręce”, jestem uczciwy i mam dobre zamiary. Znawcy od „mowy ciała” w jednej chwili są w stanie rozpoznać, który z kandydatów ma wyszkolone gesty. Takim wyróżnikiem jest tworzenie ich krótko przed wypowiedzianymi słowami. Jest to szczególnie widoczne u urzędującego prezydenta.
Charyzmatyczni przywódcy, w przeszłości Mussolini, Hitler a bardziej współcześnie Kadafi, porywali za sobą tłumy, bo najpierw robili gest, a dopiero później wypełniali go słowami.
Niektórzy z obecnych kandydatów dużą tracą, dość często układając dłonie w dolnej partii tułowia, co w naszym kręgu kulturowym jest odbierane negatywnie. Zyskują tu wyraźnie kandydat PiS-u Andrzej Duda i prezydent Bronisław Komorowski, starając się gros swych gestów lokować w górnej części tułowia, odczytywanych pozytywnie. Z kolei pani Magdalena Ogórek zwykle tworzy gesty w środku ciała, co jest utożsamiane z neutralnością.
Zasady:

Ten sam gest tworzony w trzech różnych partiach ciała ma trzy różne znaczenia. Jest to jeden z elementów najczęściej ćwiczonych przez kandydatów na prezydenta czy posłów bo prosty do opanowania i bardzo wyrazisty w przekazie.
Wystarczy przyjrzeć się ruchom rąk Janusza Palikowa, by przekonać się, że w chwili gdy chce do swych racji przekonać swych potencjalnych wyborców czy adwersarzy to stosuje gest oznaczający otwartość – ma otwarte dłonie skierowane w stronę słuchaczy na wysokości klatki piersiowej, a jak mówi o bezradności swych konkurentów to dłonie opuszcza nisko.
Z kolei przesadne gestykulowanie powyżej głowy to postawa mszalna. Czy można zatem gestami przekonać do siebie i swych argumentów wyborców? Niewątpliwie tak. I dlatego wielu polityków takie sztuczki gestykulacyjne wykonuje. Wyraźnie widać to zarówno u Bronisława Komorowskiego jak i Andrzeja Dudy – kandydatów w tej chwili najliczniej w sondażach prezydenckich popieranych. Obaj prawie zawsze mówiąc o swoim programie kierują obie dłonie w prawą stronę na wysokości ramion a komentując programy rywali wskazują dłońmi lewą stronę na wysokości bioder. To stara sztuczka. Niewerbalne podpowiadanie wyborcom: „lepszy jest mój program niż mojego przeciwnika”.

Uściski dłoni. W USA mawiają, że wybory wygrywa ten, kto uściśnie więcej rąk.
Polityk wiele może zyskać - lub stracić - wymieniając np. uściski z wyborcami. Dłoń można podawać na kilkanaście sposobów, uzyskując różny efekt. Szczególnie do dobre wrażenie robi dwukrotne ściśnięcie dłoni, a zdecydowanie złe podanie „zwiędłej” dłoni (tzw. gest „martwej ryby”), zbyt mocne uściśnięcie dłoni drugiej osoby (tzw. gest „łamacza kości”) czy też łapanie jej za palce (uścisk nerwicowy). Uścisk dłoni jest naszą wizytówką. W jednej sekundzie przekazujemy więcej informacji o swojej osobowości niż w niejednej długiej rozmowie.

A co z uśmiechem? Wszyscy są roześmiani, a przecież „częsty śmiech zdradza głupca”.
Nasi kandydaci nie potrafią śmiać się szczerze i spontaniczne. Widoczne jest silenie się na uśmiech. Wielu kandydatów dużo traci preferując „uśmiech Pan American”, bo jest on sztuczny. Przy naturalnym uśmiechu odpowiedni mięsień rozciąga usta i lekko unosi kąciki ust i, co więcej jest on w przeciwieństwie do udawanego symetryczny. A wystarczy spojrzeć na twarze kandydatów, by przekonać się o niesymetryczności ich uśmiechu i o bezruchu mięśni w okolicach czoła i oczu, co w sumie znacznie zmniejsza jego siłę wyrazu. Naturalny uśmiech jest trudny do upozorowania i dlatego wyryty na twarzy sztuczny grymas śmiechu – wspomniany „uśmiech Pan American” – szkodzi wizerunkowi kandydatów.

Ale po tych wszystkich gestach, urodzie, wzroku czy uśmiechu przychodzi czas na słowa
Kandydaci doskonale zdają sobie z tego sprawę. Tu ważne jest zarazem co się mówi i jak się mówi, czyli tzw. „prajęzyk”.
Janusz Palikot stara się przykuwać uwagę słuchaczy barwą i intonacją głosu, tworząc dramaturgię wypowiedzi, zaczynając nisko, następnie coraz szybciej, osiągając punkt kulminacyjny, stosując pauzy i ścięcia. W dawnych czasach Dominikanie wbiegali na ambonę i krzyczeli: „Ogień! Pali się!”, wywołując poruszenie wśród wiernych zgromadzonych w kościele, po czym prostowali: „Nie tu jest pożar, tylko ogień piekielny płonie”.
Najkorzystniejsze wrażenie robi mówienie niskim głosem i wolno, jak to czyni urzędujący prezydent. Margaret Thatcher blisko osiem miesięcy ćwiczyła, by obniżyć głos o jedną oktawę. Wysokie tony – słyszalne zwłaszcza u kobiet kandydatek – brzmią mniej przekonująco i bywają kojarzone z niedojrzałością czy nawet infantylizmem.
Wyborcy wolą słuchać tych kandydatów na prezydenta, którzy mówią wolno (jak czyni to urzędujący prezydent) i niskim głosem, bo to wskazuje na ich uporządkowanie. Wyższy głos szybciej wprawia słuchaczy w rozdrażnienie.
Mimo że słowa niosą jedynie od 6 do 13 procent informacji, to umiejętnie je dobierając można mocno wpływać na wyborców. Ważne jest przy tym przestrzeganie reguły: występując przed tłumami potencjalnych wyborców trzeba mówić w rytmie serca, im głośniej, tym szybciej i wyższym tonem, im ciszej, tym wolniej.

Są też także słowa-klucze
Jest ich wiele, ale najczęściej podczas kampanii wyborczej są używane czy raczej nadużywane słowa „nowe”, „specjalne”, „jedyne” czy „wyjątkowe”. Wyzwalają ono bowiem pozytywne emocje. Z tej przyczyny wciąż powstają „nowe strategie rozwoju państwa”, „wyjątkowe sposoby spłaty długu publicznego” czy „wyjątkowy program”. Choć wiemy, że to często mija się z prawdą, przyjmujemy deklaracje kandydatów i idziemy do urn.
Kandydaci manipulując słowami stosują również strategię domniemanej oczywistości. „To oczywiste, że…”, „Wszyscy podzielamy ten pogląd” – te chwyty, rodem z reklamy, sprawiają, że słuchaczom trudniej je zakwestionować. Bo to przecież sprawy oczywiste.

Czy faktycznie jest możliwa aż tak duża metamorfoza u polityków poprzez ingerencję w mowę ciała?
Z chłopa król… - Nieżyjący już Andrzej Lepper jest tego modelowym przykładem. Wzrost popularności zawdzięczał w dużej części zmianom wizerunku. Były wicepremier i przewodniczący Samoobrony zmienił np. sposób w jaki stał: z przygarbionego pingwina w pozycji spocznij (jedna noga wysunięta, na drugiej spoczywa cały ciężar ciała – oznaka niepewności) na mocne stanie na wyprostowanych nogach (oznaka siły i władzy).
Inna rzecz: Lepper czerwienił się w chwilach ostrych dyskusji, sporów i złości. To robi złe wrażenie i nie jest lubiane, bo zdaje się sugerować, że mamy przed sobą kogoś, kto nie panuje nad emocjami. Lepper zaradził temu opalając twarz. Przed „metamorfozą” Lepper „nadawał” na wysokich tonach (miał wręcz piskliwy głos), zwłaszcza gdy się irytował. Taki ton nie jest miły dla ucha i działa zniechęcająco, więc różnymi ćwiczeniami obniżył swój głos. Dawniej trzymał dłonie w kieszeniach („do dziurawej kieszeni diabeł dziurą wchodzi”) lub z tyłu (oznaka niepewności czy chęci ukrycia czegoś). Po zmianach zaczął pokazywać otwarte dłonie, zwiększając tym wiarygodność. Często też zaczął stosować „koszyczek” (dłonie skierowane wnętrzem w górę, stykające się końcami palców) – gest budzący zaufanie, mówiący o otwartości i opanowaniu.

Z tych rozważań zdaje się płynąć oczywisty wniosek, że kandydaci na prezydentów manipulując mową ciała zyskują względy wyborców. Ale czy faktycznie można mowę ciała fałszować?
Zazwyczaj nie. Wytrawny znawca mowy ciała od razu rozpozna fałsz, choćby łatwo dostrzegając sprzeczność pomiędzy zasadniczymi gestami, drobnymi sygnałami ciała a wypowiadanymi słowami. Na przykład otwarte dłonie - gest stosowany powszechnie przez kandydatów na prezydenta - są utożsamiane ze szczerością, lecz gdy kandydat uśmiechając się, trzyma je w taki sposób, a równocześnie kłamie, zdemaskują go subtelne gesty: zwężone źrenice, brew uniesiona ku górze, obniżony kącik ust, krople potu na twarzy, zarumienione policzki, wzrastająca intensywność mrugania powiekami czy lekkie pokasływanie. W konsekwencji wyborcy przestają wierzyć w to, co głosi ich trybun.
Lecz osoby, które „kłamią zawodowo”, np. adwokaci, aktorzy, spikerzy czy właśnie politycy, mają nieraz perfekcyjnie opanowaną mowę ciała i przeciętnemu wyborcy trudno dostrzec ich oszustwa. Niestety nie brzmi to zbyt optymistycznie :/

Powodzenia przy rozszyfrowywaniu. I mądrości przy urnach ;)
Ala S.






Na podst.rozmowy z dr hab.W. Sikorskim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz